Spotkania firmowe - felieton

Zabawiamy się, że jeszcze pełno człeków instaluje się do narodowej imprezie i dojrzewa duszyczka środowiskowa łazików, skoro usilnie piszemy na turystyczną oświatę. Mocno trupów stanowiło w tatrzańskich rozpadlinach oraz przy kursu do Okrętowego Lima - grobli gdzie bywa chmara trampów. Mocna rzec, że im ogromniejsze walki mansard bieżącym, przyjezdni super odpowiedzialni tudzież nie odkładają na obecnych śladach odpadów Gry integracyjne . Zwariowała, czy co. Z jakiej przyczyny spojrzałam w głąb własnego mieszkania, w stronę przeciwną niż okno, nie mam pojęcia. Dość, że spojrzałam. . , szkolenia ze współpracy. Wyrzucić, niestety, należało potem wszystko, garnek razem z zawartością. Jeszcze trochę tego mi zostało. Nie ulega wątpliwości, że wstawiwszy fasolę na mały ogień, znów zwyczajnie usiadłam do pracy. Uparłam się, chciałam zjeść trochę fasoli. Została ostatnia resztka. Teraz już nie siadałam do pracy, wzięłam książkę, czytałam w kuchni. W pamięci miałam stary czajnik, spalony około piętnastu razy, za ostatnim przez mojego młodszego syna, który zamierzał zrobić sobie herbatę i czytał w kuchni książkę, twarzą zwrócony do owego czajnika. Udało mi się zjeść fasolę, której dolne ziarna zaledwie zaczęły przywierać, wyjazdy team building. Rzecz oczywista, suchą należy przedtem moczyć przez co najmniej 12 godzin. Wymieszała to z majerankiem, polała słoninką ze skwarkami i okazało się, że wynalazła doskonałą potrawę, nadającą się do wszystkiego. O zupie fasolowej pogawędzimy przy zupach.O, frytki, to zupełnie co innego. .Obawiam się, że w kwestii świeżej fasoli mogę służyć tylko jednym przepisem: nalać dużo wody, porządnie przykryć i gotować na małym ogniu. Pokazana tam została pani domu, która z radosnym uśmiechem na twarzy przez cały miesiąc odwala nieziemską robotę, gotując pierożki i pyzy, smażąc placki kartoflane, przyrządzając wymyślne kotleciki z dorsza, własną ręką robiąc pranie, dokonując zakupów na tańszych bazarach, szyjąc odzież sobie i dzieciom, zarazem pracując zawodowo, i wreszcie zaoszczędza przez ten miesiąc tak szaloną sumę, że może sobie nabyć prześliczny fartuszek kuchenny. Przy owym fartuszku kuchennym cała sala wybuchnęła przerażającym śmiechem, w którym dźwięczały wyraźne akcenty histeryczne. Mnie było całkiem tak samo dobrze i w celu wykarmienia rodziny byłam zmuszona dokonywać sztuk, budzących litość i trwogę. Dajmy sobie spokój z euforią na tle margaryny, eksplodującą na ekranach telewizorów zgoła co chwila, owszem, owszem, sama własne dzieci przez dwadzieścia lat karmiłam margaryną, na złe im nie wyszło, z nędzy doszłam do stanu, w którym zapomniałam, że istnieje masło, ale przy okazji objawiła nam się potrawa. Mojemu mężowi i mnie, a w końcu poglądy, potrzeby i braki mieliśmy mniej więcej jednakowe. I gdyby nie to, że nie mam czasu kroić kartofli na plasterki, a możliwe, że tak obrzydliwa margaryna, jak ówczesna, już nie istnieje, dziś jeszcze z zachwytem bym to zjadła.Surowe kartofle, obrane rzecz jasna, kroi się na cienkie plasterki.

Imprezy integracyjne


Soli się po drodze. Do tego niezbędna jest miska zielonej sałaty, doprawionej śmietaną z cukrem, solą i pieprzem. I powiem od razu. Próbowałam, wzbogaciwszy się, na maśle, na oliwie, a skąd. I nikt we mnie nie wmówi, że kosztowną. Różnych frytek w różnej postaci jadłam przez całe życie mnóstwo. Do dziś nic nie przebiło owych cienkich plasterków na margarynie. Daję słowo, że nie było drogie. Moja matka z dzikim uporem do końca życia twierdziła, że nie wierzy żadnym flakom oczyszczonym nie własnoręcznie, robocie zatem napatrzyłam się do upojenia. Pracującej zawodowo pani domu z serca radzę nabyć je w sklepie. Polubiłam je z wiekiem i kiedyś w Radomiu, głodna bardzo, zdecydowałam się je spożyć. Chciwie i zachłannie wzięłam pierwszą łyżkę do ust. Naprawdę nie wiedziałam, co zrobić, wyjazdy ze współpracy. Przełknąć ten żywy ogień, potrzymać dłużej, niszcząc sobie całą jamę ustną, przełykać po odrobinie.

Wyjazdy team building


Ach, jak doskonale zrozumiałam króla Midasa. (Tym, którzy nie czytali „Mitów greckich” Hawthorne’a, wyjaśniam: wygłodniały król usiłował szybko połknąć gorący kartofel, który, oczywiście, zdążył zamienić się w gorące złoto). Wszystkie mają ścisły związek z kuchnią, ale zupełnie nie wiem, jaki rodzaj potrawy powinny reprezentować i pod jaką literą je umieścić. Tylko do głupot pasują doskonale.Dokładnie ta sama moja przyjaciółka, która nadziała się na dziewczynę, golącą kurę żyletką, musiała mieć ślepy fart, bo rychło potem trafiła na kolejną przyjaciółkę, która, płacząc rzewnymi łzami, skubała pęsetką zająca, gry motywacyjne. Komunikat, że zająca obdziera się ze skóry, przyniósł jej wprawdzie ulgę, ale poza tym dał niewiele, bo ze skóry go obedrzeć też nie umiała.Kolejna przyjaciółka usiłowała zagnieść kluski na DDT. DDT była to trucizna na pluskwy i karaluchy, produkt dziś już nie znany, biały proszek, który dostaliśmy po wojnie w ramach pomocy z UNRRY. Insekty tępił skutecznie, pakowany bywał różnie i bardzo śmierdział. Jako mąka nie zdawał egzaminu i przyjaciółka zdenerwowała się okropnie, nie pojmując przyczyn, dla których ciasto jej nie chce wyjść, a woni nie poczuła, ponieważ akurat miała potężny katar.(.).Katar zgubił już niejednego. Widząc jednak, że przyjaciel również unosi naczynie, z litości zdobył się na wysiłek. — I nie powąchałeś przedtem.Sąsiadka mojej matki beztrosko usmażyła placki kartoflane na pokoście.W tych samych czasach co DDT przychodziły do nas z odległych krajów różne inne proszki, przeważnie spożywcze. Głównie zupy, stanowiące nowość bezcenną. Duże zamieszanie jeszcze trwało. Proszek tam był w dość eleganckim naczyniu, zupa z pewnością, bo cóżby innego, szkolenia integracyjne. Wąchali, oczywiście, ale akurat wszyscy mieli katar i brak woni mięsnej, rosołowej, czy przyprawowej złożyli na karb dolegliwości. Historia ta krążyła później w postaci anegdoty, ale nic podobnego, nie była to żadna anegdota, tylko sama święta prawda. Do skonsumowania dziadka warszawska rodzina amerykańskiej gałęzi nigdy się nie przyznała.

Gry dla zespołów


Całkiem bez kataru natomiast, dwie obce sobie dziewczyny, każda we własnym zakresie, wywinęły prawie jednakowy numer. Ta z kaszą wsypała do garnka produkt, nalała wody, przykryła i ostrożnie wetknęła to pod prawdziwą pierzynę, otrzymaną w spadku po babci. Ta od ryżu garnek z ryżem zalanym wodą okręciła całą prasą, jaką znalazła w domu, dodatkowo kocem, i zostawiła na kuchennym stole. Oburzenie na idiotyczny przepis również zaprezentowały identyczne, szkolenia motywacyjne.Osobny rozdział w kuchni stanowią MĘŻCZYŹNI i może powinni zostać umieszczeni pod M, ale chyba jednak nie, bo nie są jadalni.Znałam jednego takiego, którego, już jako człowieka dorosłego i nawet żonatego, okoliczności zmusiły do zaparzenia herbaty. Postąpił następująco: wsypał do czajniczka suchą herbatę, nalał zimnej wody z kranu i postawił to na ogniu, żeby się zagotowało. Rezultat pozostał nie znany, czajniczek bowiem pękł i miksturę diabli wzięli. Wyjaśniła mu porządnie, jak się to robi, wysłuchał z uwagą, po czym znikł w kuchni na strasznie długo. Nie wracał i nie wracał, aż wreszcie przyszedł do sypialni i suchym głosem rzekł:.— Sześć szklanek już pękło. . — Zjadłem tę sałatkę z lodówki — powiedział delikatnie.Jedna moja znajoma produkowała kosmetyki na eksport do ówczesnego Związku Radzieckiego, w tym znakomity krem do rąk. Wobec czego wszystkie przyjaciółki dostawały ów rarytas od niej w prezencie jako odpadki od każdej wysyłanej partii, tak zwany odrzut z eksportu. No i któraś przyjaciółka przyleciała po bezcenny towar odrobinę za wcześnie, kiedy producentka nie zdążyła jeszcze nabić go w tuby. — Nic nie szkodzi — powiedziała czym prędzej amatorka kosmetyku, szkolenia ze współpracy. Dostała zatem miskę kremu, popędziła do domu, postawiła miskę na stole i znów wybiegła. Na chwałę kremu należy stwierdzić, że nie zaszkodził mu wcale. Siebie karmić jako tako potrafił, z psem było gorzej. Pies bardzo stanowczo odmówił spożycia potrawy.

Zabawy team building


O przepisach nie ma tu co mówić, ponieważ jedyny groch, jaki w życiu gotowałam, to ten niezbędny do sałatki mięsno-jarzynowej, a i to nie wiem, czy zdarzyło mi się to więcej niż dwa razy. O sałatce będzie gdzie indziej, groch ojca natomiast dostarczył przeżyć niezapomnianych. Przy każdym powrocie ze szkoły, czułam w domu jakąś podejrzaną woń, z dnia na dzień silniejszą. Nie ona. Śmierdziało już nie do wytrzymania, kiedy zostałam wysłana po coś do piwnicy, nic ma znaczenia po co. Klucz od piwnicy leżał w kącie holu wejściowego, na maleńkiej półeczce nad kaloryferem. Sięgając po niego, ujrzałam obok nieduży, półlitrowy słoik z zakrętką, a zarazem cudowny aromat bez mała zbił mnie z nóg. Znalazłam źródło woni, o Boże. Chwyciłam słoik. W środku znajdował się ugotowany przez ojca groch na ryby, gry motywacyjne. Dzięki temu jednakże wiem dokładnie, jak śmierdzi gotowany groch, pozostawiony odłogiem w przyjemnym, ciepłym miejscu.Resztę głupot, przynależnych do określonych potraw, opiszę pod właściwymi literami alfabetu.GROCHÓWKA w porównaniu z powyższym, stanowi produkt kontrastowy.Rzecz miała miejsce w czasie okupacji, już pod koniec wojny, kiedy front utknął na Wiśle. Dookoła naszego ówczesnego domu, między innymi na tak zwanym Świńskim Targu, obszernym placu pod skarpą, stacjonowały wojska niemieckie. Wydarzenie opisałam już w „Autobiografii”, ale powtórzę, bo z pożywieniem wiąże się ściśle. Ni z tego, ni z owego do naszej kuchni przyleciał żołnierz niemiecki i wdał się w konwersację z pomocą domową, wówczas określaną mianem służącej. Służąca natychmiast popędziła do mojej matki z donosem:.— Proszę pani, szkop tu przyleciał i ukradł nam garnek. — Niech się udławi — wyraziła mściwe życzenie moja matka, na garnku kładąc krzyżyk. Moja matka natychmiast kazała ją wylać, ale zaprotestowaliśmy zgodnie we troje, służąca, ja i pies. Ojca nie było, ukrywał się gdzieś po lasach, nie dla balsamicznego powietrza, tylko z konieczności.

10.07.2018. 00:04